Zmartwychwstanie — recenzja serialu „Daredevil: Odrodzenie”

Jakub Marciniak05 marca 2025 08:35
Zmartwychwstanie — recenzja serialu „Daredevil: Odrodzenie”

Dla zachowania zasad i prawidłowej, ba, jedynej słusznej, w przypadku recenzji projektów MCU, konstrukcji, powinienem zacząć od nakreślenia obecnego stanu uniwersum. Podkreślenia, w jak głębokiej zapaści się znajduje. Jak bardzo nie ma na siebie pomysłu, tak wizerunkowo, jak i artystycznie. Wyliczenia ostatnich porażek. Darujmy sobie. Wszyscy wiemy, jak jest. Tragicznie. MCU stoi na krawędzi przepaści, a żenujące wyniki finansowe najnowszej odsłony Kapitana Ameryki, jedynie to potwierdzają. Dlatego projekty, które kiedyś rozpalałyby miliony widzów na całym świecie, dziś w najlepszym wypadku spędzają sen z powiek zatwardziałym fanom. Tak było w przypadku Daredevil: Odrodzenie

Oryginalna produkcja netflixowa to ciągle serial-ewenement. Możliwe, że najlepsze character study, jakie gatunek superhero dał nam na ekranie, czy to na tym dużym, czy małym. Serial brutalnie ucięty, pomimo wielkiego potencjału na kolejne historie. Dlatego tak zaskakujące były pierwsze doniesienia, że Odrodzenie ma być czymś na kształt miękkiego rebootu. Marvel, gdzieś pod koniec prac, poszedł po rozum do głowy. Kevin Feige ogłosił przepisanie projektu i zamienienie go w pełnoprawny czwarty sezon. Z uwagi na budżet i harmonogram z pierwszego sezonu nie wyrzucono jednak całego starego materiału, a raczej dopisano nowy i dokonano licznych ulepszeń, zostawiając część pierwszej wersji. Taki produkcyjny chaos w MCU? Sprawdzony przepis na katastrofę. Czy tym okazało się Odrodzenie

Po odcinku pilotażowym wydawało się, że jest nawet gorzej. Pierwszy odcinek to jedna z najgorszych rzeczy, które Marvel dał nam w swojej telewizji. Wizualnie paskudny, narracyjnie chaotyczny, idiotyczny fabularnie i pusty dramaturgicznie. Ciężko go nawet nazwać zmontowanym. Bardziej lepionym na ślinę. Gdyby odcinki wychodziły pojedynczo, jeden po drugim, a ja zaczynałbym przygodę z serialem, mając do dyspozycji tylko pilot, nigdy nie odpaliłbym odcinka drugiego. 

Tym bardziej szokuje mnie, że po zakończeniu dziewiątego, ostatniego odcinka, mogę z czystym sumieniem i pełnym przekonaniem powiedzieć, że Daredevil: Odrodzenie jest, całościowo…niezłym serialem i udanym powrotem Diabła, z kilkoma fenomenalnymi momentami! 

Oczywiście, nadal mówimy o serialu, który stoi przynajmniej dwie półki niżej od poprzednika. Szczególnie realizacyjnie. Oryginalny Daredevil był serialem niezwykle stylowym i bardzo pieczołowicie nakręconym. Doskonałe zdjęcia, zarówno ruchy kamery, jak i wysmakowane, eleganckie, niezwykle sugestywne kadry. Wspaniały montaż i fantastyczna reżyseria. Sceny akcji to jedno, ale zdecydowanie zbyt rzadko doceniamy siłę intymnych, kameralnych momentów, zwłaszcza konfrontacji między bohaterami. Odrodzenie jest przy tym serialem uosabiającym stereotypy na temat telewizji z początków XXI wieku: płaskim, obrzydliwie oświetlonym (sceny w świetle słonecznym wołają o pomstę do nieba), wypranym z barw i kolorów, skrajnie statycznym. Ruch kamery nie istnieje, tak samo jak reżyseria (jedyne nietypowe pomysły czy to operatorskie, czy inscenizacyjne, jakie się tutaj pojawiają, są obecne w pierwszym odcinku i zrealizowane zostały tak źle, że nawet ucieszył mnie powrót do podręcznika). Całość jest też bardzo histerycznie zmontowana, niechlujnie i niepewnie. Szczególnie widać to w sekwencjach montażu równoległego. Wygląda to jak przygotowane naprędce ćwiczenie szkolne, pełne łatwych do uniknięcia baboli i nieprzyjemnych, dekoncentrujących zestawień. Jest to o tyle męczące, że montaż jest jedynym elementem filmowego języka, z którego twórcy próbują skorzystać, by jakoś kształtować głównych bohaterów. To jedyna forma introspekcji czy (banalnych) metafor wizualnych, która daje nam jakieś informacje na temat Fiska czy Matta. Szkoda, bo w świecie Daredevila wszystko budowało wewnętrzny świat bohaterów, od zdjęć po kostiumy. 

Zmartwychwstanie — recenzja serialu "Daredevil: Odrodzenie"
Jon Bernthal jako Punisher w serialu Daredevil: Odrodzenie (Disney).

Na całe szczęście (i nieszczęście) w tej swej artystycznej impotencji, Daredevil: Odrodzenie pozostaje względnie kompetentny (nie licząc montażu). Kiedy za kamerą stają sprawdzeni twórcy telewizyjni, serial ogląda się przyjemnie, jak każdą inną, solidną rzemieślniczo telewizje. Jest to dla MCU sytuacja, bądź co bądź, wyjątkowa. Zdarzają się nawet całkiem sprawne sekwencje akcji. Zwłaszcza fani przemocy na ekranie będą ukontentowani, bo krwi jest tu znacznie więcej niż kiedykolwiek wcześniej (jest jednocześnie bardziej kreskówkowa, przemoc nie robi takiego wrażenia, jak w 2. sezonie). Z drugiej strony nie ma mowy o żadnej szczególnie kreatywnej choreografii. Zapomnijcie też o kultowych długich ujęciach. Jest jedynie jedna sekwencja, która próbuje oddać hołd znanym “konfrontacjom korytarzowym”. I chyba cieszę się, że jest jedyna, bo to najgorszy moment serialu. Czasami lepiej jest postawić na proste, sprawdzone rozwiązania, bo chociaż nigdy wtedy nie przeskoczy się pewnego poziomu, to można widowni darować zażenowania i nie osłabiać własnej historii. 

A ta jest wyjątkowo bardzo solidna. 

Serial jest oczywiście zbyt krótki, chaotyczny i momentami bardzo dziwny narracyjnie, pełen niejasnych i irytujących dziur, ale z drugiej strony naprawdę dobrze żongluje kilkoma dłuższymi wątkami i ma parę świetnych pomysłów. Które, o dziwo, są dobrze zrealizowane. 

Dużym plusem jest oparcie większości serialu o wątki Matta i Fiska, które są prowadzone równolegle, ale przez większość czasu oddzielnie. Spotykamy obu bohaterów po wielu latach, obaj są na zupełnie innym etapie życia i przez większość sezonu śledzimy faktycznie oryginalne historie, z zupełnie nowymi pomysłami na oba wątki. Działa to szczególnie w przypadku Fiska, który zdaje się rzeczywiście szukać odkupienia i jako burmistrz miasta pragnie naprawić błędy przeszłości. Twórcy zaskakująco dużo czasu poświęcają na jego biurokratyczne przepychanki z miastowymi urzędnikami, a obserwowanie tego zatwardziałego gangstera zmuszonego do przestrzegania protokołu jest autentycznie zabawne. Komedii dużo w Odrodzeniu nie ma, ale kiedy już jest, to faktycznie działa i nie gryzie się z raczej dramatycznym tonem całości. Szkoda, że koniec końców w wątku Fiska twórcy decydują się zrezygnować z ciekawej ścieżki i historia znowu zatacza koło, wracając do punktu wyjścia. Jest to irytujące, ale z drugiej strony nieszczególnie zaskakujące, bo MCU przyzwyczaiło nas do tego, że brakuje im odwagi, by zmieniać swoich antagonistów. Nadal jest to na tyle dobrze napisane i zagrane, że jestem w stanie pójście po linii najmniejszego oporu wybaczyć.  

Zarzutów nie mam za to do historii Matta. Traumatyczne wydarzenia z pierwszego odcinka zmieniają go absolutnie i obserwujemy bohatera zachowującego się zupełnie inaczej, niż wcześniej. Nie jest to jednak znowu taki banalny wybór – twórcy bardzo umiejętnie żonglują dualizmem Murdocka, świetnie poruszając temat jego uzależnienia od przemocy (szkoda, że kompletnie nie mają pomysłu, by jakkolwiek ugryźć duchową stronę Matta). Naprawdę dobrze rozpisane jest jego ponowne odłożenie stroju Daredevila. Twórcy nie śpieszą się z tym, by bohater wrócił na ulicę, dają całej opowieści wybrzmieć. Charlie Cox jest w tym sezonie absolutnie fantastyczny, dojrzalszy, bardziej agresywny i nieprzewidywalny, a jednocześnie zabawniejszy, jeszcze bardziej charyzmatyczny. Chociaż nie dostał może tak złożonego dramaturgicznie materiału, jak wcześniej, to z każdej sceny wyciąga maksimum, a jego konfrontacja z Jonem Bernthalem (Punishera jest mało, ale kiedy się pojawia, to serial osiąga swoje wyżyny) to jedna ze scen, które aktorsko stoją na poziomie oryginalnego serialu. Intensywna, porażająca, łapiąca za gardło.  

Szkoda, że nie wszystkie relacje Murdocka są równie dobrze poprowadzone. Dużo miejsca w sezonie zajmuje jego romans z nową bohaterką, Heather. Niestety, jest to dramatycznie źle napisana postać, spełniająca role przede wszystkim fabularnego narzędzia w trzech różnych wątkach. Jej dialogi służą wyłożeniu widowni problematyki serialu lub popchnięciu do przodu rozwoju innych postaci. Margarita Levieva to naprawdę dobra aktorka. Otrzymała jednak niewdzięczną, kiepską rolę i sama nic do niej nie wniosła. Jest również zupełnie pozbawiona ekranowej chemii z Coxem, co jest o tyle bolesne, że gdy Charliemu partnerują inne członkinie obsady, to humor, urok i erotyczne napięcie wylewają się z ekranu. Bez względu na to, czy mówimy tu o jego nowej zawodowej partnerce (świetna Nikki M. James), czy zupełnie losowej, występującej w jednej scenie prawniczce sądowej. 

Zmartwychwstanie — recenzja serialu "Daredevil: Odrodzenie"
Daredevil: Odrodzenie (Disney+).

Dobrze w historię Matta są już wplecione inne drugoplanowe wątki. Historia White Tigera jest świetna i chociaż rozczarowująco rozwiązana, to do pewnego momentu dramat bohatera znakomicie rezonuje z przeżyciami Murdocka. Twórcy dość dużo czasu poświęcają na prawnicze zmagania Matta i jedna z sądowych scen z udziałem Tigera w naprawdę ekscytujący sposób zadaje pytania o moralność samego Matta (szkoda, że serial zbyt wiele z tym później nie robi). Przede wszystkim cały motyw jest powrotem do poziomu ulicy, poszczególnych społeczności i tego, jakie na ich życie wpływ mają mściciele. 

Wypada to świetnie, zwłaszcza, że w Odrodzeniu miasto jest pełnoprawnym bohaterem. To jedna z rzeczy, które serial robi lepiej niz jakakolwiek produkcja MCU. Nowy Jork żyje, oddycha, jest pełen opowieści. Regularne, rozbudowane przebitki na uliczny reportaż, w którym do głosu dochodzą zupełnie różni mieszkańcy miasta jest fantastycznym pomysłem. Dodatkowo scenografia robi świetną robotę, mnóstwo ciekawych akcentów jest poukrywanych w tle kadrów. Doskonale użyty jest motyw murali (bezpośrednio powiązany z wątkiem Muse’a, który budowany jest dobrze, ale słabo rozwiązany), które nie tylko artystycznie są naprawdę interesujące, ale też poszerzają społeczny i polityczny kontekst produkcji, idealnie odwzorowując panujące nastroje i to, jak działania bohaterów wpływają na świat. Bardzo dużo słyszymy też rozmów z offu, a obsada pełna jest też pełnoprawnych drugoplanowych bohaterów reprezentujących wszystkie grupy miasta, od polityków i dziennikarzy, przez policjantów, na zwykłych pracownikach kończąc. Nie są to jedynie krótkie epizody, a rozbudowani bohaterowie o swoich własnych celach i motywacjach. Często budowani są w jakiś zaskakujący sposób, chociażby Daniel (Michael Gandolifini), który wydawałoby się, że będzie typowym uczniem-następcą Fiska, a w rzeczywistości jest śliskim, żenującym, niedojrzałym, zakochanym w swoim idolu dzieciakiem. Twórcy zresztą całkiem zabawnie i udanie nawiązują do prawdziwej amerykańskiej polityki. Nie są w tym szczególnie subtelni, ale też nigdy na subtelność się nie silą. Wilson Fisk to marvelowski Trump, każda scena to podkreśla i w kontekście całości ma to dużo sensu. A nawiązania do siły social mediów czy mentalności i sposobu zachowania fanatyków Trumpa dodaje jedynie autentyczności światu Odrodzenia

Podobnie dobrze napisany jest wątek zradykalizowanych policjantów, wyznających kult Punishera, jednocześnie wrogo nastawionych do zamaskowanych mścicieli. Coś, co każdy inny serial superhero rozwiązałby w jeden odcinek, Odrodzenie buduje sukcesywnie przez cały serial, zręcznie potęgując napięcie i co jakiś czas wprowadzając nutkę niejednoznaczności (chociażby pod postacią głównego komisarza policji). 

Nie do końca kupują mnie wszystkie powroty oryginalnych postaci. Widać, że pojawiły się późno na etapie prac. Karen wypada nieźle, chociaż jej nagła absencja w środku serialu wytłumaczona jest co najmniej naiwnie. Benjamin Poindexter jest tylko i wyłącznie fabularnym narzędziem i fizycznym zagrożeniem dla Matta, bez jakiegokolwiek własnego wątku. Znakomita jest za to Vanessa Fisk, której rozwój z sezonu na sezon był jedną z ciekawszych rzeczy oryginalnej produkcji. Teraz jest jeszcze bardziej fascynującą, pokręconą postacią, której kolejny krok rzeczywiście jest niemożliwy do przewidzenia, a jej relacja z Fiskiem, jak zawsze, jest przyjemnie niekomfortowa. Kwestię Foggye’go przemilczę, nie będę oszukiwał inteligencji widzów, którzy widzieli zwiastun serialu. Jego historia w tym sezonie jest dokładnie tak rozczarowująca, jak wszyscy się spodziewają. Rozumiem co prawda, że twórcy wyznają zasadę rozpoczynania od trzęsienia ziemi, ale ich pomysł na ustalenie stawki najwyżej, jak to możliwe, jest zwyczajnie tani. Tony Dalton jako Swordsman pojawia się na moment i nie odgrywa żadnej roli, sprawia wrażenie albo teasera na drugi sezon, albo skrajnie leniwej próby budowania wrażenia jakieś ciągłości (serialowi trzeba też oddać, że uznaje kanoniczność Hawkeye’a, ale całkiem sprawnie ignoruje istnienie Echo).  

Podsumowując: Daredevil: Odrodzenie jest dobry. To udany powrót do świata i ponowne spotkanie z Mattem Murdockiem. To też przede wszystkim wielki aktorski popis Charliego Coxa, któremu wtóruje nieco mniej pewny siebie (bo zdradzony przez kamerę, mającą kluczowe znacznie do budowy jego wizerunku w poprzednich sezonach) Vincent D’Onoforio. Jestem bardzo ciekaw, jak wypadnie drugi sezon, tworzony już od podstaw przez nową ekipę twórczą, z zamysłem, że kontynuuje historie rozpoczętą w pierwszym sezonie. Osobiście boje się, że teasowana historia będzie zdecydowanie zbyt odtwórcza. Z drugiej strony, finał jest tak dobrym dramaturgicznym zwieńczeniem opowieści, a cliffhanger tak dobrze działa w kontekście całości, że nie potrafię nie czekać na powrót Diabła z Hell’s Kitchen.  

Daredevil: Odrodzenie zadebiutuje na platformie Disney+ 5 marca. Drugi sezon ujrzymy w przyszłym roku, podobnie jak towarzyszący mu jednorazowy utwór skupiony na Punisherze.

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to