Nie ma w kinematografii chyba drugiego tak unikalnego reżysera jak Sam Peckinpah. Z jednej strony jego filmy, często dopiero po śmierci, osiągnęły kultowość w gatunku, a z drugiej, jak żadne inne, burzą monumenty amerykańskiego kina. W jednej ręce Peckinpah trzymał pędzel, którym wypełniał swoje obrazy nihilizmem, czy to egzystencjalnym, czy moralnym. W drugiej zaś trzymał ten, który ociekał melancholią za czasami, które dawno minęły, i których on sam niestety nie mógł już doświadczyć.
Większość z fanów wszelako pojętego kina zna Peckinpaha głównie z powodu dwóch filmów. Pierwszym z nich jest Dzika banda, która zrewolucjonizowała gatunek, jednocześnie go kończąc. Dzika banda weszła w idealny moment dla amerykańskiego społeczeństwa, żeby pomiędzy końcem kodeksu Haysa w Hollywood, przemianami społecznymi i wojną w Wietnamie, pokazać przemoc na ekranie w taki sposób, aby jednocześnie skutecznie ją skrytykować. Nie było to przecież wcale tak oczywiste, w kinie amerykańskim, któremu gloryfikacja czy infantylizacja okrucieństwa nie była (i nadal nie jest) obca. Zwłaszcza w westernach. Demitologizacji przemocy podejmować się będzie (choć już w łagodniejszej postaci) do końca swojej kariery. Nie sądzę jednak, by kiedyś jeszcze wpłynął na widownię tak, jak oszałamiającym finałem Dzikiej bandy.
Drugim najbardziej znanym filmem Peckinpaha jest Pat Garrett i Billy Kid, w którym wystąpiły dwie muzyczne gwiazdy – Kris Kristofferson oraz Bob Dylan. Ten rewizjonistyczny film stał się dla reżysera małym piekłem i ugruntował jego nienawiść do producentów filmowych.
Ambicje Peckinpaha były gigantyczne. Liczył na to, że za jednym zamachem da radę stworzyć definitywny manifest, spełnioną odpowiedź na bajkowe zabawy rewolwerowców z Dzikiego Zachodu. Sam Peckinpah zaangażował się w prace nad scenariuszem, znacząco zmieniając oryginalny koncept. Obsadę wypełnił wieloma znanymi gwiazdami klasycznego westernu by niejako podbić intertekstualne znaczenie utworu. Coś podobnego dekady później zrobi Martin Scorsese w Irlandczyku, obsadzając w filmie przedstawicieli ekip wszystkich najważniejszych produkcji gangsterskich. Peckinpah zatrudnił nawet Barry’ego Sullivana, który grał Pata Garretta w telewizji.
Wstrzymano pracę nad filmem od razu po oficjalnym starcie. Peckinpah nie mógł otrzymać budżetu, którego oczekiwał. Dalej zły los przysporzył mu kolejnych problemów: zepsuty sprzęt, awarie na planie, odchodzący członkowie ekipy, grypa, na którą zachorowała większość obsady. A do tego postępująca choroba alkoholowa Peckinpaha, wiecznie niezadowolonego z każdej nakręconej sceny.
A przed nim były dopiero batalie ze studiem o kontrolę nad finalną wersją i montażowe decyzje.
Z perspektywy czasu można powiedzieć, że Peckinpah jest z pewnością artystą, dla którego filmy były pewną formą terapii. Rozmową samego z sobą, o kruchości i brutalności tego świata i wzdychaniem za nieulotnym obrazem wymuskanych legend amerykańskiego zachodu. W niemal każdym protagoniście da się dostrzec pewny kawałek samego reżysera, człowieka, który nie pasuje do swoich czasów. A przecież jego filmy są niezwykle różne. Warren Oates z filmu Dajcie mi głowę Alfredo Garcii jest chyba obrazem Peckinpaha, który mnie najbardziej uderzył. Nihilistyczny i odrażający.
Jednak Peckinpah jest bardziej skomplikowany. W Balladzie o Cable’u Hogue’u można dostrzec coś ulotnego. Cząstkę Peckinpaha, która jest romantyczna i humorystyczna, a prawie niedostrzegalna w wielu innych jego obrazach. To dowód, że w tym złamanym, zgorzkniałym człowieku drzemie dusza człowieka wrażliwego, poszukującego piękna. Jednak w kolejnym filmie, nakręconym już w Europie reżyser popada w inną skrajność. W Nędznych psach, niemal jak Kubrick w Mechanicznej pomarańczy, Peckinpah zagłębia się w eksplorację czystej przemocy, przez co widzimy tu, ponownie, wyczerpująco ponure oblicze reżysera. Nawet mistrz potrafi czasem przesadzić.
Jednak jedno jest stałą w tych jakże różnorodnych produkcjach. Wszyscy bohaterowie Peckinpaha próbują przejść przez chaos otaczającego ich świata nietknięci. Chcą pozostać sobą mimo brutalnego otoczenia, które wciąż się zmienia. To widmo przemijania również jest wszechobecne w jego filmach. Jest to już widoczne w jego pierwszych filmach. Choć obecnie Strzały o zmierzchu możnaby raczej zaliczyć do filmów wchodzących w kanony złotej ery westernu, to i tak znajdziemy w nim wiele elementów pokazujących schyłek czasów rewolwerowców. Peckinpah jest niczym Steve McQueen w Junior Bonner, który widzi wokół siebie jedynie upływ czasu.
Peckinpah postrzegał western zapewne jako melancholijne spojrzenie na lata swojej młodości, tęskniąc za rodzinną spuścizną i lamentując nad tym, że opowieści dziadka o Dzikim Zachodzie to tylko odległe wspomnienia. Jednak to właśnie ten pełen sprzeczności reżyser, który za okularami skrywał lata nadużywania alkoholu, najlepiej chyba odzwierciedlił skomplikowany obraz Dzikiego Zachodu. Zburzył pomniki postawione przez Forda oraz Hawksa i postawił własny, pełen brutalności, ale zostawiający widzowi promyk nadziei ukryty w zwykłych jednostkach.
Choć Peckinpah zasłynął głównie za sprawą nihilistycznego przedstawienia Dzikiego Zachodu i rewizjonistycznego spojrzenia na złotą erę westernu, to można śmiało powiedzieć, że równie udany był jego przelotny romans z filmem wojennym. Romans, który zaowocował stworzeniem fantastycznego Żelaznego krzyża w 1977 roku.
Czym jest człowiek na linii frontu, pozbawiony statusu klasowego i tytułów? Człowiek sprowadzony do stopnia i kawałka blachy, który symbolizuje nic nieznaczące osiągnięcia. Człowiek, który sprowadzony jest niemal do zwierzęcego instynktu przetrwania. A jednak nawet w takim krajobrazie pełnym chaosu, Sam Peckinpah potrafi stworzyć interesujące zderzenie charakterów, jednocześnie nigdy nie popadając w rejony gloryfikacji wojny filmem. A przecież co krok przy takich filmach pojawia się dyskusja czy film może być prawdziwie antywojenny.
Tutaj Peckinpah osiąga coś naprawdę niesamowitego. Sprawia, że widz patrzy niemal ze współczuciem na bohaterów, omijając niemiecki mundur. Widzi tylko ludzkie jednostki pełne sprzeczności i różnych motywów swoich działań. Niektórzy są pchani arogancją, butą i chęcią osiągnięcia bezwartościowych odznaczeń. Inni pozbawieni nazwiska chcą po prostu przetrwać, jednak nie za wszelką cenę. Chcą pozostać sobą mimo okrucieństwa szalejącego obok nich. Ale wojna w obiektywie Peckinpaha to nie jest jedynie pasmo nieustających okrucieństw i wszechobecnej śmierci. To kolejna odsłona walki klasowej, wyzysku słabszych przez silniejszych i brutalna gra, w której wszyscy przegrywają.
Peckinpah pozostawia nas z klasyczną już u niego wewnętrzną pustką. Czy cokolwiek co działo się na ekranie, miało jakiś głębszy sens, czy jako ludzkość jesteśmy straceni i skazani na powtarzanie tych samych horrorów wojny? Sam nie daje nam jednak żadnej odpowiedzi, pozostawia tylko moralnie wycieńczonych i jedynie z mikroskopijnym promykiem nadziei.
“Co zrobimy, gdy przegramy wojnę?”
“Przygotujemy się na następną.”
To odejście może nie od samej filozoficzności filmów Peckinpaha, ale od westernowego gatunku, zagwarantowało nam jeden z zapewne najciekawszych filmów wojennych. Można powiedzieć, że film ten jest dla gatunku niemal tym, czym Dzika banda jest dla westernu.
Sam Peckinpah będzie bohaterem retrospektywy, która będzie miała miejsce już na początku kwietnia w ramach Timeless Film Festival. Widzowie drugiej edycji festiwalu będą mogli zapoznać się z większością obrazów tego jakże różnorodnego reżysera (a było ich przecież zaledwie 14). Wśród nich znajdą się takie perełki jak Nędzne psy, Pat Garrett i Billy Kid, Żelazny krzyż, Dzika banda oraz Strzały o zmierzchu.
Festiwal rusza już 7 kwietnia. Kuratorem retrospektywy jest Marcin Pieńkowski.