Octopus Film Festival 2022 – podsumowanie

Łukasz Mikołajczyk18 sierpnia 2022 20:00
Octopus Film Festival 2022 – podsumowanie

W tym roku wypadł mi niezwykle intensywny pod względem filmowych wrażeń przełom lipca i sierpnia. Zaczęło się od 11 dni festiwalu Nowe Horyzonty, na którym załapałem się „jedynie” na 32 pokazy, dające sumarycznie ponad 40 produkcji pełno- i krótkometrażowych. Następnie miałem całe 12 godzin przerwy i już byłem w pociągu do Gdańska, aby od 02.08 wziąć udział w prawdopodobnie mojej ulubionej imprezie kinofilskiej w kraju – Octopus Film Festival. Było to już moje 4 starcie z ośmiornicą, na którym po raz kolejny udało mi się obejrzeć wszystkie 12 pozycji biorących udział w konkursie głównym, co oznacza, że mogę podjąć się próby omówienia najważniejszej sekcji festiwalu w formie niezastąpionej „topki”.

12. Świnka (2022) reż. Carlota Martínez-Pereda

Dobieranie najgorszego i najlepszego filmu w danej sekcji są zazwyczaj największymi wyzwaniami. Tak się nie stało jednak w tym roku, ponieważ gdy tylko wyszedłem ze Świnki, wiedziałem, że najgorsze za mną. Historia nękania ze względu na otyłość dziewczyny, której oprawców dopada seryjny morderca, brzmi na papierze jak coś z potencjałem. Można by opowiedzieć historię o wybaczaniu swoim prześladowcom, może stworzyć campowe „revenge fantasy” z morałem na końcu albo przynajmniej wyciągnąć dramaturgię stania przed pytaniem „czy naprawdę nienawidzę tych ludzi tak bardzo, że pozwolę im umrzeć?”. Zamiast tego dostajemy nieporadną i rozwleczoną opowieść właściwie o niczym, bez realnego wydźwięku, której nie pomagają straszliwie irytujące postaci i bardzo nijaki styl wizualny. 3/10

fot. Świnka, reż. Carlota Martínez-Pereda

11. Wild Men (2021) reż. Thomas Daneskov

Duńska komedia o mężczyźnie, który przechodząc przez kryzys wieku średniego, postanawia cofnąć się w rozwoju społecznym i sięgnąć do prawideł swoich przodków, stając się wikingiem. Z tego bardzo pociesznego punktu wyjścia, wystarczyło pomysłów na jakieś 25 minut dowcipów, cała reszta wypada jak każda inna, sztampowa komedia o odnajdywaniu samego siebie i docieraniu się relacji między głównymi bohaterami. Całość ciągną lekko w górę ładne zdjęcia, ukazujące piękno krajów północy, ale nie wystarczą one w moim mniemaniu, aby produkcja stała się czymkolwiek więcej, jak kolejną komedią, na której się nie śmiałem i o której zapomnę za tydzień. 4/10

fot. Wild Men, reż. Thomas Daneskov

10. Czarne okulary (2022) reż. Dario Argento

Dario Argento powrócił na stołek reżysera po kilku ładnych latach nieobecności i postanowił zrobić to, co zawsze sprawiało mu najwięcej frajdy – giallo. Początek zapowiadał się niezwykle obiecująco, z genialnym tempem akcji i świetnie zarysowanymi głównymi wątkami, ale im dalej tym gorzej. Ostatni akt jest tak bardzo przepełniony idiotycznymi zabiegami fabularnymi, że miejscami zastanawiałem się, czy nie miał to być pastisz gatunku, ale ze względu na ich obecność tylko w końcówce, a nie w całości produkcji, bardziej skłaniam się ku stwierdzeniu, że po prostu po drodze zabrakło pomysłu na zawiązanie akcji. Na pochwałę na pewno zasługują odtwórczynie głównych ról żeńskich, a wraz z nimi autorzy zdjęć i muzyki. Koniec końców Czarne okulary są filmem niezwykle nierównym, który mimo dostarczenia mi rozrywki, nie jest czymś, co polecam z ręką na sercu. 5/10

fot. Czarne okulary, reż. Dario Argento

9. Braty (2022) reż. Marcin Filipowicz

Nakręcona w czerni i bieli historia o dorastaniu w realiach polskich blokowisk. Bije z tego filmu wielka szczerość, którą widać w tym, jak nakreślona została relacja między tytułowymi braćmi i jak powoli dowiadujemy się coraz więcej o ich życiu. Ładnie prezentują się również minimalistyczne, naturalne zdjęcia i bardzo pasujący do omawianej tematyki soundtrack. Tak więc, wydawać by się mogło, że wszystko jest na swoim miejscu i fani Gusa Van Santa wreszcie mają w naszej kinematografii jakąś pozycję dla siebie. Jednakże, czegoś mi tu zabrakło. Mimo pochwalenia wszystkich elementów składających się na film, ten ostatecznie do mnie nie trafił i nie pozostawił po sobie jakiegoś większego wrażenia. Jest to pierwsza pozycja na liście do obejrzenia której otwarcie zachęcam, bo wydaje mi się, że znajdzie swoją niszę, ale niestety ja do niej nie należę. 5/10

fot. Braty, reż. Marcin Filipowicz

8. Szalony bóg (2021) reż. Phil Tippett

W tym miejscu zaczynają się schody. Oto mamy wyczekiwaną przez prawie 30 lat produkcję w reżyserii niepodważalnej legendy efektów specjalnych, Phila Tippetta, która pod względami technicznymi zwala z nóg. To, jak konsekwentnie jest tu budowany odrażający, szkaradny świat pełen bólu i wykalkulowanego bezsensu, od pierwszej minuty angażuje widza, zmuszając go do śledzenia ekranu, nawet gdy wolałby odwrócić wzrok. To, jak płynnie mieszane są różne techniki animacji, nagrań i rotoskopingu, zmusza do regularnego podnoszenia szczęki z ziemi. Jednak to, jak mroczną, pozbawioną nadziei, nihilistyczną opowieść śledzimy, budzi skojarzenia bardziej z edgy nastolatkiem który właśnie odkrył twórczość Schopenhauera, niż z dojrzałym artystą, który wreszcie realizuje wymarzony projekt. Pomimo wielu warstw metafor i symboliki, wszystko sprowadza się do jednego – jest źle, będzie gorzej, może czas z tym skończyć. Opuściłem przez to salę skonfundowany. Chciałem piać peany nad niesamowitym dokonaniem artystycznym, którego doświadczyłem, ale byłem w stanie myśleć jedynie o płytkości obrazu. Zastanawiać się nad tym, jak pomimo powierzchownej głębi, ostatecznie ten pokaz mistrzostwa nie mówi realnie niczego godnego uwagi. Uważam, że jest pozycja podobna do mother!, w tym sensie, że wszyscy zgodzą się z kunsztem obejrzanej produkcji, jednak jej ostateczny odbiór będzie skrajnie subiektywny. Mimo tego wydaje mi się, że warto dać temu szaleństwu szansę, gdy ukaże się w kinach. 6/10

fot. Szalony bóg, reż. Phil Tippett

7. Badman (2022) reż. Philippe Lacheau

Jak co roku, w konkursie kina gatunkowego musiały się trafić produkcje francuskie, bo jak mówić o gatunkach, ignorując królów najlepiej sprzedającego się z nich czyli komedii. Muszę na tym miejscu wspomnieć, że zazwyczaj jest mi z tymi filmami niezbyt po drodze. Po prostu, francuskie poczucie humoru zwykle do mnie nie trafia, odbieram je jako zbyt powierzchowne i idące po linii najmniejszego oporu. Tym razem jednak dobrano idealny grunt pod takie zabawy, bo oto dostaliśmy komedię o filmach superhero. Nie są to jakieś wyżyny sztuki, ale większość żartów naprawdę mnie bawiła, szczególnie kilka running gagów. Zdarzały się też takie, od których czułem, że cząstka mnie umiera, ale było ich relatywnie mało. Wyszedłem z seansu w zadziwiająco dobrym humorze i myślę, że każdy, kto widział wyszydzane produkcje, odbierze ten film podobnie. 6/10

fot. Badman, reż. Philippe Lacheau, dystrybucja Monolith Films

6. Diabolik (2021) reż. Antonio i Marco Manetti

Nowa adaptacja serii pulpowych komiksów z lat 60. o nieuchwytnym geniuszu zbrodni. Czytelnicy, którzy lubią włoskie kino gatunkowe, zapewne kojarzą dziką wersję Maria Bavy z 1968, w której akcja pędziła na złamanie karku, a wszystko stanowiło jedynie wymówkę do popisania się kreatywnością reżysera. Tym razem jest nieco inaczej, bardziej sztampowo w klimatach filmów szpiegowskich z ubiegłych dekad, pomieszanych z moim ukochanym podgatunkiem “heist movie”. Nie znaczy to, że zatracono kampowość materiału źródłowego, bo film lubi puścić oko do widza i nieco zabawić się z samoświadomym zacięciem. Moim zdaniem, bardzo solidne kino rozrywkowe z fenomenalnym soundtrackiem i naprawdę solidnymi występami aktorskimi, które niestety pod koniec zaczyna się lekko ciągnąć. Można by usunąć z produkcji 20-25 minut i byłaby jeszcze lepsza, ale to, co dostaliśmy, to kawał solidnej zabawy nie tylko dla fanów “włoszczyzny”. 6/10

fot. Diabolik, reż. Antonio Manetti, Marco Manetti

5. Cięcie! (2022) reż. Michel Hazanavicius

Michel Hazanavicius, laureat Oscara za Artystę, powrócił z nowym projektem, który okazał się być remakiem wspaniałego One Cut of the Dead. Nie dziwiłoby to tak bardzo gdyby nie fakt, że jest to odtworzenie prawie 1:1 z dołożeniem pojedynczych żartów głównie bazujących na… śmianiu się z robienia remake’u japońskiej produkcji we Francji. Z tego powodu film jest wciąż dobry, ba, dla osób, które nie kojarzą materiału źródłowego, może nawet okazać się bardzo dobry bądź też fenomenalny, na co wskazuje fakt, że wygrał głosowanie publiczności na festiwalu. Jednakże, odniosłem wrażenie, że w porównaniu pewne wątki wybrzmiewają tu nieco gorzej, tak samo zresztą jak niektóre role, do których aktorzy byli wcześniej nieco lepiej dobrani. Lekko dziwnie również wypada w związku z tym przekaz produkcji, która ma być piękną i szczerą laurką dla pasji tworzenia filmów, a w tym kontekście wybrzmiewa mimo wszystko nieco cynicznie. Tak więc reasumując, czy jest to film dobry? Tak. Czy rekomenduję go ponad oryginał? Absolutnie nie. 6/10

fot. Cięcie!, reż. Michel Hazanavicius

4. Moloch (2022) reż. Nico van den Brink

Oto mamy coś, czego nie wiedziałem, że potrzebuję w życiu. Klasyczny z ducha, od początku do końca dobrze zrobiony i trzymający w napięciu horror o rodzinnej tajemnicy. W morzu taśmowo produkowanych, nijakich jumpscare-festów i przepięknych, ale zazwyczaj mało strasznych, przedstawicieli “artystycznej nowej fali grozy” (naprawdę nie wiem, jak nazywać ten nurt), ta prosta acz bardzo solidna produkcja z Holandii, przywodząca na myśl staroszkolne straszaki, stawiające na budowanie niepokoju, okazała się wielkim powiewem świeżego powietrza. Wszystko tu zagrało – sprawnie poprowadzona fabuła, dobre występy aktorskie, klimatyczne zdjęcia oraz odpowiednio nastrojowy soundtrack. Sprawcie sobie tę przyjemność, jeśli lubicie kino grozy – nie czytajcie opisów fabuły i pójdźcie do kina, gdy tylko nadarzy się okazja. 7/10 

fot. Moloch, reż. Nico van den Brink

3. Pisklę (2022) reż. Hanna Bergholm

Pierwszy film na podium to produkcja, którą część osób miała okazję już zobaczyć podczas festiwalu Nowe Horyzonty. Historia 12-letniej Tinji i jej szwedzkiej rodziny, która pozornie wydaje się idealna. Powoli odkrywamy jednak skazy na tym śnieżnobiałym obrazku. Udajemy się wraz z bohaterką w podróż po jej lękach, narzuconych przez matkę ambicjach i kompleksach, oraz niechcianych myślach towarzyszących okresowi dorastania, a wszystko to w konwencji współczesnej baśni o tajemniczym jajku. Podpasowało mi tu praktycznie wszystko – centralna metafora wybrzmiewa moim zdaniem w punkt, młoda aktorka zagrała główną bohaterkę wyśmienicie, a zdjęcia perfekcyjnie oddały klimat przyjętego stylu. 8/10

fot. Pisklę, reż. Hanna Bergholm, dystrybucja Velvet Spoon

2. Please Baby Please (2022) reż. Amanda Kramer

Wyobraźcie sobie, że bierzecie Rocky Horror Picture Show, West Side Story, Grease i Rent, wycinacie z nich piosenki, a następnie każecie grupie licealistów przygotować na tej bazie produkcję sceniczną inspirowaną filmami Johna Watersa. Brzmi bardzo chaotycznie i nieprzewidywalnie, prawda? Ale tak właśnie opisałbym nowy film Amandy Kramer. Mamy tu bardzo wyrazistą estetykę na granicy amatorki, podkręcone do granic patetyczności dialogi i absurdalnie przerysowane występy aktorskie, a to wszystko z gigantyczną dozą samoświadomości oraz miłości do queerowego kiczu. Definitywnie nie jest to pozycja dla wszystkich, ale myślę, że ci do których trafi, będą mieć od razu nowego kandydata do swojego top 10 queerowych filmów. 8/10

fot. Please Baby Please, reż. Amanda Kramer

1. Deadstream (2022) reż. Vanessa i Joseph Winter 

Pisałem na początku, że zazwyczaj ciężko wybrać te “naj-” filmy, ale podobnie, jak w przypadku Świnki, gdy zobaczyłem Deadstream, od razu wiedziałem, gdzie wyląduje na mojej liście. Sama koncepcja filmu, a więc historia upadłej gwiazdy internetu, która chce wrócić na szczyt poprzez zrobienie livestreama, w trakcie którego spędza noc w nawiedzonym domu, nie brzmiała dla mnie zbyt zachęcająco. Rzadko zdarzają się w końcu filmu takie jak Spree, które rozumieją jak realnie funkcjonuje internet, ale dostałem wszystko, czego mogłem chcieć od tego typu produkcji. Przez pierwsze ⅔ czasu trwania byłem naprawdę przerażony, ponieważ forma ukazywania akcji w czasie rzeczywistym za pomocą kamer rozstawionych w domu przez głównego bohatera w taki sposób, jak miałoby to miejsce na prawdziwym streamie, okazała się bardziej niż efektywna. Dodajmy do tego fakt, że Vanessa i Joseph Winter, na każdym kroku pokazują, jak wiele wiedzą o kulturze internetu oraz gatunku, w ramach którego opowiadają historię, przez co idealnie dozują humor rozbijający napięcie w taki sposób, by całość była maksymalnie efektywnym doświadczeniem. Rzadko się zdarza, żebym równolegle trząsł się ze strachu i śmiał na głos, więc do mnie film trafił w 100% i naprawdę wierzę, że wam również może się spodobać. 9/10

fot. Deadstream, reż. Vanessa Winter, Joseph Winter, dystrybucja Velvet Spoon

Podsumowując, uważam, że tegoroczna stawka konkursowa była krokiem do przodu względem poprzedniej edycji. Ilość produkcji, które naprawdę pokochałem, jest wprawdzie bardzo zbliżona do zeszłego roku, ale ogólna średnia wystawionych przeze mnie ocen poszła mocno w górę. Niezmiennie boli brak reprezentacji filmów azjatyckich, które są oczywiście fascynującymi okazami dla fanów kina gatunkowego, ale to oznacza jedynie, że wciąż pozostaje pole do popisu podczas kolejnych podejść.

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to