Drobna, niepozorna, najlepiej baletnica – Hollywood pokochało ten motyw. Kino akcji ostatnich lat coraz częściej sięga po bohaterki, które za eterycznym wyglądem kryją śmiercionośną siłę. To nie tylko Czarna Wdowa czy Czerwona jaskółka, ponieważ dziś dołącza do nich również Ballerina. Z uniwersum Johna Wicka z Aną de Armas w roli głównej. Czy film dotrzymuje kroku tanecznej przemocy znanej z dzieł Chada Stahelskiego?
Spin-offy pozostają w oczach producentów sprytnym wytrychem, aby odciąć kupony od lubianych przez widzów serii filmowych czy serialowych. Sztuka nie polega jednak na tym, aby w nieco zmienionych szatach opowiedzieć podobną historię (najlepiej z gościnnym występem głównej postaci), ale na tym, by pchnąć serię w nowy kierunek. Nadać jej nowy ton, charakter czy styl, nie bojąc się przy tym pogwałcenia kanonu ustanowionego przez główne filmy. Co franczyza, to inna historia związana ze spin-offami, które często wpadają w pułapkę „niespełnienia oczekiwań producentów”. Chyba najsłynniejszy przykład ostatnich lat to produkcja pierwszego spin-offu z uniwersum Gwiezdnych wojen, czyli Łotra 1. Wtedy w rolę strażaka na plan wszedł Tony Gilroy, zastępując podczas ogromnych dokrętek Garetha Edwardsa.
Ballerina spełnia wszystkie wymienione przeze mnie cechy, łącznie z produkcyjnym rozgardiaszem, skutkującym nieformalną zmianą na stołku reżysera. Lionsgate nie było zadowolone z pierwszych wersji montażowych filmu. Podobne odczucia pojawiły się po pokazach testowych, które pchnęły studio do przesunięcia premiery filmu o cały rok. Strój strażaka założył ojciec-założyciel serii, czyli Chad Stahelski. Według doniesień miał nadzorować, a nawet reżyserować dokrętki, które miały trwać do trzech miesięcy, zastępując tym samym reżysera filmu — Lena Wisemana.
Jak każdy chaos produkcyjny i ten ma „mgłę wojenną”, lecz ostatecznie wyłonił się z niej udany spin-off, który, o dziwo, nie ma wyraźnego śladu po sporych dokrętkach. Ballerina. Z uniwersum Johna Wicka bierze swój tytuł do serca, bo klimat serii aż skwierczy w tym filmie. Kłamstwem nie będzie stwierdzenie, że to po prostu jest film Chada Stahelskiego. Film nie tyle nawiązuje do charakterystycznej, neonowej estetyki Johna Wicka, ile zgrabnie wplata ją w swój styl. Często spin-offy dosyć nieudolnie próbują być tym samym co główna seria, lecz w tym względzie Ballerina kłania się jako tytuł bliski temu, co oferują filmy z Keanu Reevesem. Przy całym bogactwie mocnych i słabych stron tej serii.
Poznajemy młodą kobietę — Eve, która na własne oczy przeżyła śmierć swojego ojca po tym, jak tajemniczy ludzie wtargnęli do ich domu, pragnąc ją porwać. Potem przez lata uczyła i wychowywała się w Ruskiej Romie — miejscu dla baletnic-zabójczyń, które poznaliśmy w trzeciej części Johna Wicka. Eve pewnego razu natrafia na ślad tajemniczej grupy stojącej za śmiercią jej ojca, więc rusza na osobistą wendettę.
Ogniwem historii pozostaje zemsta, która pcha bohaterkę Any de Armas na pierwszą, samodzielną misję poza Ruską Romą. Inaczej niż w pierwszym filmie z czarnowłosą Baba Yagą, Derek Kostland, scenarzysta serii, próbuje na różne sposoby igrać z tym motywem. Kikimora, bo taki pseudonim nosi nasza główna bohaterka, poznaje na swojej drodze parę bohaterów, którzy nieco zmieniają kontekst jej osobistej wendetty. Ich obecność rzuca inne światło na jej pochodzenie i wychowanie, sugerując, że niezależnie od miejsca, jej życie mogło i tak utonąć w krwi i brutalności. Tonie w tym filmie również stawka i cel samej Eve, które gwałtownie zmieniają się na przestrzeni filmu. Brakuje głębszego zahaczenia motywacji baleriny, bo choć zemsta pozostaje jasna od samego początku, to jej znamię wydaje się ewoluować w różne strony na przestrzeni filmu. Cel rozmywa się przez natłok wydarzeń i wydaje się, że im bliżej było końca, tym bardziej sami twórcy nie wiedzieli, kim jest ich protagonistka.
Stahelski ma jednak dar odwracania naszej uwagi od scenariuszowej waty — nie tylko przykrywa ją efektownymi scenami akcji, ale i zaskakująco dużą dawką humoru, którego w tym filmie naprawdę nie brakuje. Ballerina nie odstaje od filmów z Johnem Wickiem pod kątem choreografii scen akcji. Jest sporo kreatywności, zabawy przestrzenią czy doborem wrogów i próby wykreowania w ramach serii czegoś nowego. To bez zaskoczenia zdecydowanie najlepszy element filmu, który już od pierwszych minut pokazuje nam, że nie mamy do czynienia z popłuczynami po głównej serii. Nie mamy tym razem Baba Yagi, która idzie jak żywioł przez wrogów (choć i Keanu ma skromny występ w filmie), a Eve, choć jest wytrenowana, to zdarza się jej popełniać liczne błędy. Choreografia subtelnie podkreśla, jak z każdą kolejną walką Eve nabiera pewności siebie i doświadczenia. Ruch staje się bardziej zdecydowany, ciosy celniejsze, a fizyczność walk zdaje się domykać jej osobistą przemianę.
W jej spojrzeniu kryje się skrzywdzona przez los dziewczyna, ale wystarczy ułamek sekundy, by zastąpiła to furią i nieustępliwą determinacją. Nie ma tu rzecz jasna miejsca na pogłębioną psychologię, przez co mimo wszystko to dosyć płaski występ, zdominowany przez resztę obsady. W skromnej roli pojawia się Norman Reedus oraz Keanu Reeves, który zaliczył całkiem niezłe cameo, odgrywając każdą linijkę dialogu, jakby miał otrzymać za nią Oscara. Mimo tej ironii pasuje to do konwencji filmu, który na tle serii wydaje się jeszcze bardziej przerysowany niż John Wick. Wick nie pojawia się tu wyłącznie w roli gościnnej — jego obecność ma konkretną funkcję fabularną. Paradoksalnie jednak tylko dopełnia to wrażenie, że gdzieś po drodze film gubi swoją właściwą stawkę.
W filmie pojawiają się również inne postacie znane z uniwersum, jak Winston (Ian McShane) czy Charon , a więc śp. Lance Reddick w swojej ostatniej filmowej roli. Spin-off nieźle korzysta z dobrodziejstw uniwersum, poszerzając je o nowe motywy. Na ekran powracają znajome elementy uniwersum — hotele, ikoniczne monety i Ruska Roma, która, jak się dowiadujemy, od wieków utrzymuje rozejm z tajemniczą, brutalną sektą. W tle wybrzmiewa delikatny, lecz wyczuwalny komentarz polityczny na temat rosnącego nacjonalizmu i radykalizmu w Europie, który w pejzażu scen akcji pozostaje niestety tylko ozdobnikiem, niż jakąś diagnozą.
Ballerina. Z uniwersum Johna Wicka spełnia oczekiwania solidnego popcorniaka — jest dynamicznie, krwawo i zaskakująco zabawnie. Film z Aną de Armas zaspokaja głód tych, którzy tęsknią za przerysowanymi akcyjniakami w stylu Wicka, nieustannie bawiącymi się choreografią walk. Może tytułowa balerina nie zapisze się w pamięci fanów równie mocno, co ikoniczny Baba Yaga z twarzą Keanu Reevesa, ale jako spin-off zgrabnie wypełnia lukę przed kolejną odsłoną serii.
Ballerina. Z uniwersum Johna Wicka od dzisiaj jest grana w kinach w całej Polsce.